Był słaby. Mateusz nie miał czasu. W ciągu całego miesiąca widzieliśmy się z cztery razy? Na około podliczyłam czas tych spotkań i wyszły chyba 2 godziny, góra niecałe 3 - cuuudownie. Pamiętam, że raz poważnie się na niego wkurzyłam. Poszedł gdzieś z jakimiś znajomymi na 5 godzinny wypad... dla mnie wtedy to było marzennie ;p. Cóż... bywa.
Luty.
Nic ciekawego. Szkoła jak zwykle ciśnie i ciśnie. Były ferie - było ok. Z Mateuszem też już lepiej. Urodziny - samotność. Magda była i przyniosła kwiatka (fioletowego storczyka). Wróciłam od Mateusza i stał na białej szafce.
Zauważyłam, że mam tylko Magdę. Jedyny przyjaciel. Nie mam przyjaciół - powiedziałam kiedyś do Magdy.
Marzec.
Szkoła ciśnie, jak zawsze. To istne piekło. Nienawidzę jej. Nie wyrabiam. Proszę o jakieś wolne. Z Magdą jakoś leci. Układa się. Z Mateuszem też się układa. Pojawiły się pierwsze fajerwerki. Było super. Było tak całkiem beztrosko i wyluzowałam się. Nadal chodzę na perkę - mistrzostwo. Marzec - w sumie znowu nic ciekawego.
Tomek ugania się za jakąś Olą.
Kwiecień - do chwili obecnej, do tej godziny, teraz.
Znowu nic ciekawego. Nic super ekstra. W sumie... Do dupy jak nigdy, ale nie całkiem źle. 4 kwietnia skończyła się moja przyjaźń z Magdą. Całe 8 lat poszło się walić. Pisała, że jestem wredna, nie mam przyjaciół i nie żałuje swoich słów. Wykorzystała moje zwierzenia, bo młodszy cos jej nagadał - super. A niech staje w jego obronie... A miałyśmy razem mieć szortowy interes ;p. Trudno. Nigdy bym się nie spodziewała, że tak o mnie powie. Nigdy. Jednak widocznie... Ona jest stworzona do obgadywania wszystkich. Jak nie ze mną młodszego, to z nim ich koleżankę, no i wreszcie mnie z nim. Tego już za wiele. Pisała coś do mnie, chciała wyjaśniać, ale niech się wali. Miała szansę, ale nie żałowała.
Spotkałam się z Kacprem. Było słonecznie. Trochę pogadaliśmy. Znowu poczułam tą beztroskę, jak w gimnazjum. Piękne... Potem, w tym samym tygodniu, umówiłam się z Linką. Lało jak z cebra, ale było fajnie. Poszłyśmy na kabanosa i do jej liceum. Opowiedziała coś o sobie, a ja coś o sobie.
Teraz wróciłam od Mateusza. Jutro do szkoły... Koniec świątecznej przerwy.
Wzięło mnie na jakieś filozoficzne przemyślenia. Od początku tej szkoły całe moje życie się zmieniło. Nastał nowy początek czegoś. Piekła. Jest okropnie. W sumie rozmawiam z kimś w szkole, ale nie mam jakichś przyjaciół. Włóczę się z każdym. Nie ma więzi. Oni wszyscy są dziwni. Teraz nie ma Magdy. Straciłam wiarę w ludzi. Chciałabym do niej wrócić i rzucić się jej w ramiona, ale to by było frajerstwo... Ile można znosić takie traktowanie... Ona coś mówi na mnie, bo nie przemyśli, a ja zawsze mam wybaczać... No ile ona ma lat. Już jej nie ma. Zawiodła mnie. Został mi Mateusz. Niby jesteśmy już 10 miesiecy (od jutra), ale jakoś nie czuję się całkiem szczęśliwa... On mi chyba nie pasuje. On chyba nie pasuje do mnie. Albo jak to mama powiedziała "biorę życie zbyt poważnie".Od kiedy pokłóciłam się z Magdą mam lepszy kontakt z mamą. Widziała jak to przeżyłam i obiecała mi, że nie bedzie na mnie krzyczeć. Wracając do Mateusza... Czuję po prostu, że nie mogę z nim porozmawiać o wszystkim. Niby mogę... Ale czuję się wtedy głupio i on też dziwnie reaguje. Mówi jakieś w sumie pierdoły - nie wie, co powiedzieć. Denerwuje mnie czasem ten jego charakter... Zauważam wreszcie te wady. Czasem zachowuje się, jakby był lepszy od wszystkich. Ma wiarę w siebie i w swoje możliwości, ale za bardzo. Lubi mówić słowa, które powodują u mnie zazdrość. Tak misię wydaję... Ja mu tak nie robię i chciałabym, żeby on też tego nie robił. Czasem postępuje egoistycznie. Robi wszystko tylko na swoją korzyść. A kiedy ma coś zrobić na moją, bo czasem się upomnę, to zrobi na moją no i na swoją... Nie czuję od niego tego poświęcenia. Chciałabym poczuć, że jest dla mnie taki, jak ja dla niego. Chociaż pewnie nie zauważa, ile dla niego robię.. Bo siedzę cicho i nie rzucam mu się na szyję ( kiedyś porównał mnie, że nie jestem wylewna, tak jak jego była dziewczyna xd okropność). Naprawdę staram się robić wszystko dla niego. Jego przyjemność jest moją przyjemnością. U niego chyba nie ma czegoś takiego, jak przyjemność dla mnie ;p.
Nie wiem, po prostu nie wiem. Czasem mam ochotę po prostu z nim zerwać. Bez podania powodu. Albo jest powód... Czuję się przy nim, jak gówno. Niby stara się, jest doby, przytula... ale ja nie czuję tego czegoś. Nie wiem, może to wszystko, co piszę, to bdura.. Ale mam po prostu w sobie dziwne odczucie. Niewyjaśnione... Męczące. Wkurza mnie mój ciągły spokój i nieśmiałość przy nim. Nie jestem swobodna - to dziwne.
Jest strasznie.
Raz pomyślałam o śmierci. Przez chwilę, ale poważnie .
Świat to gówno.
Nikomu nie można ufać.
Boję się utraty bliskich.
Nie umiem zaufać, bo boję się kolejnych rozczarowań.